Ostatnie owoce dziergania.
Lato w pełni, sezon owocowy trwa. Ogórkowy też - i inny warzywny.
Skończyły się truskawki, czas na papierówki.
A oprócz tych moich ulubionych owoców lubię też i inne - te wydziergane.
Ale z nimi jest różnie - zresztą jak z normalnymi owocami, mogą nie obrodzić, albo zostać zjedzone przez mszyce, ślimaki czy też inne wypadki.
Z owocami dziergania bywa podobnie - mogą nie powstać przez brak weny, albo mogą być zjedzone przez prucie...
W kolejnym odcinku Drutoterapii, który można obejrzeć na końcu wpisu pokazuję co obecnie robię. Jedną właśnie z tych robótek rozłożyłam wczoraj wieczorem i na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że kawałek będzie trzeba spruć - ponownie.
Pruję po kawałku każdego dnia dlatego, że zapominam o przerobieniu kluczowych trzech oczek po rzędzie skróconym i potem mi się nie zgadza. Po każdej takiej pomyłce obiecuję sobie skoncentrować się na każdym rzędzie, a potem znowu zapominam i pruję, i obiecuję sobie ponownie, i zapominam....
Tak więc wczoraj stwierdziłam, że znowu czeka mnie prucie i o ile nie rozpaczałam z tego powodu to jednak było mi trochę żal, że tyle oczek, tyle czasu spędzonego na wcześniejszym pruciu i ponownym przerabianiu pójdzie w diabły....
Ale w końcu zaczęłam patrzyć innym okiem na moje dzieło (dodam, że jest to mój projekt) i stwierdziłam, że można go trochę zmodyfikować i i tak efekt końcowy wyjdzie prawie taki jaki zamierzyłam od samego początku...
Czyli prucia nie będzie!
I już całkiem niedługo do moich ukończonych projektów dodam jeszcze jeden - chustę.
Dobrze, bo po głowie chodzą mi już kolejne skarpetki i dwa sweterki. O jednym mówię w tym odcinku, o drugim mówiłam w jednym z odcinków wcześniejszych.
Tak wyglądają moje ostatnie dzieła:
Od lewej:
Ponczo Flamensilk.
Jedwabna bluzka, której opis powstaje.
Skarpety, których opis jest już prawie gotowy.
Skarpety Primaviera.
A oto kolejny odcinek Drutoterapii - co też w trawie piszczy, a może co też piszczy na drutach:
Skończyły się truskawki, czas na papierówki.
A oprócz tych moich ulubionych owoców lubię też i inne - te wydziergane.
Ale z nimi jest różnie - zresztą jak z normalnymi owocami, mogą nie obrodzić, albo zostać zjedzone przez mszyce, ślimaki czy też inne wypadki.
Z owocami dziergania bywa podobnie - mogą nie powstać przez brak weny, albo mogą być zjedzone przez prucie...
W kolejnym odcinku Drutoterapii, który można obejrzeć na końcu wpisu pokazuję co obecnie robię. Jedną właśnie z tych robótek rozłożyłam wczoraj wieczorem i na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że kawałek będzie trzeba spruć - ponownie.
Pruję po kawałku każdego dnia dlatego, że zapominam o przerobieniu kluczowych trzech oczek po rzędzie skróconym i potem mi się nie zgadza. Po każdej takiej pomyłce obiecuję sobie skoncentrować się na każdym rzędzie, a potem znowu zapominam i pruję, i obiecuję sobie ponownie, i zapominam....
Tak więc wczoraj stwierdziłam, że znowu czeka mnie prucie i o ile nie rozpaczałam z tego powodu to jednak było mi trochę żal, że tyle oczek, tyle czasu spędzonego na wcześniejszym pruciu i ponownym przerabianiu pójdzie w diabły....
Ale w końcu zaczęłam patrzyć innym okiem na moje dzieło (dodam, że jest to mój projekt) i stwierdziłam, że można go trochę zmodyfikować i i tak efekt końcowy wyjdzie prawie taki jaki zamierzyłam od samego początku...
Czyli prucia nie będzie!
I już całkiem niedługo do moich ukończonych projektów dodam jeszcze jeden - chustę.
Dobrze, bo po głowie chodzą mi już kolejne skarpetki i dwa sweterki. O jednym mówię w tym odcinku, o drugim mówiłam w jednym z odcinków wcześniejszych.
Tak wyglądają moje ostatnie dzieła:
Od lewej:
Ponczo Flamensilk.
Jedwabna bluzka, której opis powstaje.
Skarpety, których opis jest już prawie gotowy.
Skarpety Primaviera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twoje odwiedziny i pozostawienie kilku słów.
Pozdrawiam bardzo ciepło ♥